Gry na iOS i OS X

FTL: Faster Than Light – „Houston, nie mamy problemu”

Czas wyruszyć w podróż w nieznane rejony kosmosu, gdzie czyhają różne niebezpieczeństwa jak i równie trwałe przyjaźnie. Czy podróż się opłaci? Zapraszam do recenzji FTL: Faster Than Light!

Na wstępie, jak zwykle z resztą, pod lupę brana jest oprawa wizualna, która jest po prostu dobra. Twórcy zadbali o drobne szczegóły, zachowując jednak szczyptę minimalizmu. Wprowadzono również odpowiedni balans pomiędzy HUD-em gry, a tym co dzieje się na ekranie, tak aby nawet na iPadzie Mini wszystko było widoczne.

Mechanika gry to strzał w dziesiątkę. Naprawdę. Zastosowanie elementów z gier casualowych, wzbogacone o parę własnych pomysłów, dało coś, przy czym człowiek spędza po prostu godziny. FTL jest idealnie wyważone, a dzięki pełnej losowości zdarzeń, każde podejście wymaga zupełnie innej taktyki. Warto zaznaczyć, że gra pomimo całej swojej prostoty, jest trudna, co jest na plus, ale tylko połowicznie (i o tym za moment). Dodatkowo, twórcy wprowadzili kilka elementów „realizmu” w grze – mamy ograniczoną ilość pocisków, paliwa FTL, dzięki któremu możemy się przenosić między sektorami i lokacjami oraz części droidów, które pomagają nam w walce. Twórcy zamieścili w grze dużą zawartość, lecz po uaktywnieniu dodatku Advanced, jej ilość się dosłownie podwaja (wraz z poziomem trudności).

Do odblokowania jest 10 statków, z czego prawie każdy posiada swoje trzy warianty, co daje łącznie 26 maszyn. Dobrze, że na liście statków możemy podejrzeć, jakie warunki trzeba spełnić, aby otrzymać następny, co często ogranicza się do zdobycia osiągnięć (dla każdego statku są osobne osiągnięcia) lub pokonania statku flagowego (co jest równoznaczne ze zwycięstwem w grze).

W grze możemy oczywiście zajrzeć do sklepu, gdzie uzupełnimy zapasy, wynajmiemy załogę, czy kupimy nowe systemy oraz wyposażenie. Sklepy pojawiają się w losowych miejscach, a dostępne „towary” także są za każdym razem inne, nie ma więc możliwości, aby stworzyć idealną, najlepszą konfigurację naszego statku. Właściwie za każdym razem będzie ona inna, co wymusza na nas ciągłą zmianę taktyki w poszczególnych rozgrywkach.

Dodatkowo, na mapie czekają na nas misje pod nazwą „Distress”, które niestety nie są zbyt różnorodne – często zdarza się bronić jakiegoś miejsca/innego statku lub zaprowadzić kosmiczny okręt do określonej lokacji (niestety nie pomaga nam on w walce), czy zbadać panującą w danym obszarze sytuacją (wtedy również możemy stracić członka załogi!). Czasami jednak, możemy po prostu dać się wpuścić w pułapkę i jak wiadomo, nie jest wtedy wesoło. Również tutaj występują nagłe zwroty akcji – przykładowo, może się okazać, że statek, który prowadziliśmy od jakiegoś czasu, w docelowym miejscu wpuszcza nas w zasadzkę lub nagle stwierdza, że może nas ograbić. Na szczęście gracz jest dosyć hojnie nagradzany za ukończenie misji.

Jak wspominałem, przechodząc między lokacjami i sektorami, wykorzystujemy paliwo FTL. Warto pamiętać, że nie można się zatrzymywać w miejscu, ponieważ po piętach depczą nam rebelianci, przejmujący kolejne miejsca i trzeba jak najszybciej dotrzeć do wyjścia.

Walki są po prostu świetne. Dlaczego? Po za doskonałym wykorzystaniem zalet dotykowego ekranu, gra dodatkowo wymaga od gracza przewidzenia rozwoju zdarzeń, jakie mogą nastąpić i ocenie szans na rozniesienie w pył wrogiego statku. Nie raz mi się zdarzyło, że przez przypadek zabrakło mi pocisków, co skutkowało straceniem mojego „Sokoła Millenium” na zawsze 🙁 (więcej o tym za moment). Wrogowie również nie siedzą bezczynnie i oceniają swoje szanse na zwycięstwo. Kiedy stwierdzą, że nie mają szans w walce, mogą (tak, jak i my) uciec do innego sektora, wykorzystując paliwo FTL. Dodatkowo, na wynik walki wpływają warunki, panujące w kosmosie. Przykładowo, kiedy trafimy na mgławicę, część naszego wyposażenia nie działa, a wpadnięcie w pas asteroid może nieźle podziurawić nasz statek.

Wracając do poprzedniego wątku, nie ma co się przywiązywać do swojego „Sokoła Millenium”, ponieważ gra przechowuje zapis tylko do momentu kiedy statek gracza zostaje zniszczony lub jego cała załoga zginie w innych okolicznościach. To również dodaje trudności grze i jest to raczej rzadko w ostatnim czasie spotykany zabieg w grach komputerowych, gdzie zazwyczaj po śmierci gracza wystarczy po prostu wczytać poprzedni stan gry. Lub użyć „diamentów”, czy innej waluty wewnętrznej, powiązanej bezpośrednio z naszym prawdziwym portfelem.

Czy są jakieś minusy? W zasadzie tylko jeden i to ten, który uznałem wcześniej za plus, czyli poziom trudności, który może się okazać dla wielu graczy zbyt przytłaczający. Zwłaszcza, że większość osób odzwyczaiła się od permanentnej śmierci w grach.

Kończąc recenzję, muszę stwierdzić, że gra jest po prostu idealna jak na sprzęt jakim są tablety. Ma w sobie „to coś”, dzięki czemu chce się po prostu wrócić do niej i po raz kolejny, z kolejną załogą, podróżować przez kosmos przez długie godziny. Przy okazji, świetnie się sprawdza jako „zabójca nudy” na wykładach 😉 . Wszystko podsumuję parafrazując jeden z najsłynniejszych cytatów – „Houston nie mamy problemu” i osobiście zdecydowanie polecam FTL: Faster Than Light.

[appstore id=833951143]

To Top