Na pewno niektórzy z Was borykają się z tym problemem – nagłym wyłączaniem się iPhone’a, gdy ten przebywa na zewnątrz w warunkach zimowych, późno-jesiennych lub wczesno-wiosennych. Nie było to przyjemne uczucie, gdy wyjmowaliśmy urządzenie z kieszeni, próbowali odblokować – a zamiast tego iPhone wyłącza się, mimo że poziom baterii nie zapowiadał takiej sytuacji.
Zacznijmy najpierw od wytłumaczenia, jak wygląda proces ładowania „od środka”. Podczas, gdy używamy ładowarki, prąd z gniazda przekazywany jest bezpośrednio tylko do baterii, a nie do podzespołów telefonu i baterii, jak myślą niektórzy. Pomimo, że mamy zewnętrzne źródło energii, prąd nadal pobierany jest z baterii, a ładowarka w międzyczasie uzupełnia braki w baterii oraz „nadrabia” straty, które powodujemy używając w międzyczasie urządzenie.
Postanowiłem przeprowadzić parę eksperymentów. Pogoda w ostatnie dni była do tego idealna – śnieg, temperatura na minusie i tak dalej. W pierwszy dzień postanowiłem normalnie używać telefon. Jak zawsze – dzwonić, pisać SMSy, iMessage lub wiadomości na Messengerze, oraz od czasu do czasu przeglądać Twittera. Gdy przebywałem na zewnątrz, dostrzegłem, że procenty w baterii zaczynają szybciej spadać – jest to normalne zachowanie baterii w niskich temperaturach, nie tylko tych w iPhone’ach. Można to porównać z odpalaniem silnika po mroźnej nocy – gdy już go odpalimy, zauważymy, że obrotomierz na postoju wskazuje odrobinę wyższe obroty, w porównaniu do sytuacji gdybyśmy odpalali silnik w lecie.
Wracając do tematu, iPhone postanowił się wyłączyć przy około 25-30% baterii. Czy był to błąd pomiarowy? Raczej nie, jest to za duży zakres. Apple, przy okazji uruchomienia programu naprawczego baterii iPhone’ów 6s przyznało na jednej ze swoich stron, że ów wyłączanie jest 'zabezpieczeniem’ uruchamianym w momencie, gdy napięcie w baterii obniży się do wartości poniżej około 3V. Wartości niższe mogą nieodwracalnie zmniejszać pojemność baterii.
Czy jest to informacja, która odzwierciedla rzeczywistość? Mój drugi eksperyment zdaje się temu zaprzeczać. Mianowicie, sytuacja podobna do eksperymentu pierwszego – normalne użytkowanie iPhone’a, z tą różnicą, że w momencie przekroczenia 30% pozostałej energii w baterii podłączyłem telefon do ładowania. Żeby się nie zaskoczyć nagłym wyłączeniem. Zrobiłem to w autobusie powrotnym do domu. W środku panowała temperatura pokojowa, więc 'warunki’ do ładowania były odpowiednie. Bateria zdawała się to potwierdzać swoim poprawnym ładowaniem. Ciekawie zrobiło się w momencie opuszczenia autobusu. Nagle, wskaźnik naładowania baterii zamiast rosnąć, zaczął spadać. Wyglądało na to, jakby telefon zużywał więcej prądu niż ładowarka jest w stanie dostarczyć. Co lepsze, ładowałem telefon z mocą 12W – czyli jakbym był podłączony pod ładowarkę od iPada (te dostarczane z iPhonem mają moc 5W). Co ważne, telefon nie wyłączał się, mimo że potrafił zjechać z poziomem baterii aż do 9%.
Co z tego wynika?
Tak naprawdę, można tylko podejrzewać, co jest nie tak. Pierwsze, co przyszło mi do głowy to zarządzanie baterią przez system. Nie tak dawno, Apple wydało iOS 10.2 wraz z ukrytym narzędziem poprawiającym zarządzanie baterii. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że w moim jak i wielu innych iPhone’ach aktualizacja bardziej zepsuła niż polepszyła ów zarządzanie.
Drugim, co przychodzi do głowy, jest to problem fizyczny baterii, a bardziej układu sterującego, znajdującego się w niej. Jeżeli nie wiecie, układ ten oblicza pozostałą ilość energii. Możliwe, że to właśnie ten układ jest główną przyczyną „nagłego zgonu”